czwartek, 28 października 2010

Tanger 4




Jedyną osobą która sama z siebie zwróciła się do nas z pomocną ręką , był młody chłopak, który pomógł nam dogadać się z kelnerem tutejszej kawiarni, mającym duży problem z matematyką i liczeniem drobniaków. Na odchodnym ostrzegł nas , że Tanger jest bardzo niebezpiecznym miastem. W czasach międzynarodowej strefy Tanger, miasto niejako wyjęte spod prawa, przyciągało artystów, szmuglerów, prostytutki, hazardzistów, szpiegów i całą rzeszę ludzi, którzy unikali konfrontacji z kodeksem karnym. Nie odczuliśmy żadnego zagrożenia na własnej skórze. Może też nie było ku temu wystarczająco wiele okazji. Jednak muszę przyznać, iż nie czułem się komfortowo robiąc tam zdjęcia, miałem wrażenie, że jestem wciąż bacznie obserwowany, a być może było to jedynie wrażenie spotęgowane zmęczeniem po rejsie, notorycznym niewyspaniem i pierwszym zderzeniem z tutejszą kulturą.


niedziela, 24 października 2010

Tanger 2

Matisse powiedział, że w Tangerze znalazł światło. Szkoda, że teraz cienie rzucają olbrzymie bloki, a nie jak dawniej drzewa, a okoliczne wzgórza porastają nowe osiedla.













piątek, 22 października 2010

Afryka!!! Tanger 1



I oto dopłynęliśmy! Zima stulecia nas nie opuściła. Dotarła także do Maroka. Nasz prom, zamiast przybić do brzegu po trzech do czterech godzinach , trafił do portu po ponad sześciu godzinach bujania
.
Pierwsze wrażenie z Afryki - wszyscy wymiotują! Na początku zganialiśmy winę na sztorm, ale  po przybyciu do Tangeru, w którym okazało się, że " zima stulecia " obfitymi opadami deszczu zmyła tory na odcinku Tanger - Kenitra, zmieniliśmy zdanie. Marokańczycy mają to do siebie, że wymiotują w każdym środku lokomocji! Wymiotowali na statku, w autobusach podstawionym zamiast niekursujących pociągów, a i w pociągach da się zauważyć lub wyczuć tą przypadłość. Rodowici współtowarzysze w podróży przygotowani są na taką ewentualność i w momencie, gdy pasażer w pobliżu robi się zielony, lub wykonuje różne dziwne, łamane ruchy w kierunku połogi , lub foliowej torby, wyciągają metalowe puzdereczko, wypełnione czymś w rodzaju wonnego balsamu, smarują sobie albo kawałek dłoni albo obszar po nosem , i jakby nigdy nic odbywają dalszą część podróży.

Hmmm , strasznie interesujący post mi wyszedł. Nieprawdaż ?  ;D


Reasumując - dopłynęliśmy do Afryki !!!!!



środa, 20 października 2010

oko na Maroko

Zgodnie z obietnicą daną wczoraj Dzikowi :) Mała przerwa w publikowaniu zdjęć koni i osłów, choć przyznać muszę , że mnie okrutnie korci ;P Na tym polega urok Mijas, pełno się tam kręci zwierzyny nieparzystokopytnej. A więc żegnamy Mijas - i na tą okazję parę landszaftów .





Z Andaluzji, która miała być przysłowiowo - słoneczna , przepędziła nas zima stulecia ( albo coś około tego :) , a więc 20 stopni Celsjusza w lutym i upierdliwe deszcze. Nie zastanawiając się długo obraliśmy jedyny słuszny kierunek - Afryka !
W związku z tym, że "zima stulecia" panowała nie tylko na kontynencie, ale również na morzu, wszystkie szybkie ( 30 min ) kursy katamaranami wypasionych, hiszpańskich linii na trasie Terifa - Tanger, były odwołane. Po spędzeniu kilku godzin w porcie, z nadzieją, że może coś jednak popłynie, dowiedzieliśmy się, że z Algeciras, portu oddalonego o jakieś 25 km, wypływają, pomimo sztormów, promy marokańskich linii. A więc ruszyliśmy!!!

Ale o tym później ;P

czwartek, 14 października 2010

środa, 13 października 2010

pozytywne wibracje w drodze do Mijas

Ktoś kiedyś zarzucił mi , że większość streetowych zdjęć jest przepełniona ponurym, dołującym klimatem. Zazwyczaj pokazuje bidę, smutek, tragedię itp itd. Otóż nie ;P


środa, 6 października 2010

Waldek z el Chorro

Prosto z Girony udaliśmy się o Malagi, skąd to, już nie drogą powietrzną, udaliśmy się do El Chorro.
I w tym momencie post ten kłóci się z ogólnie przyjętą koncepcją tego bloga. Miał to być blog poświęcony życiu ulicy, miał obrazować miejskie kontrasty, syf , brud, dokumentować miał ludzkie wzloty i upadki, przemijanie itp itd. Nic z tego. Na chwilę przyłożyłem aparat do oka, czego wynikiem okazały się trzy prezentowane poniżej landszafty ;)






Ok. W tak pięknych okolicznościach przyrody, a dokładniej stojąc w kolejce po bagietkę, ser i wino w lokalnym sklepie spożywczym, słysząc polską mowę podszedł do nas pewien gość ( ten ze zdjęcia ;). Przedstawił się jako Waldek z Katowic. Wzruszony tą chwilą spytał o to co tam w Polsce słychać. Wszyscy jak jeden mąż wymieniliśmy uśmiechami i po krótkim streszczeniu skończyliśmy na wspólnym śniadaniu, rozkładając się na karrimatkach. Zrobiliśmy Waldkowi kawy i poczęstowaliśmy jakimś ciastkiem. Podczas śniadania okazało się , że o kilku lat chodzi. Chodzi, przemierzając Europę. Idzie z Polski do Portugalii a co później , to się okaże. Tam gdzie Mu się spodoba zostaje na dłużej, takim miejscem okazało się oczywiście El Chorro. Jego życiem kieruje przyroda. Wstaje o świcie, kładzie się spać o zmierzchu. Je to co znajdzie, lub kupi, za zarobione pieniądze. Tęskni za bliskimi i rodziną, którą kazał nam pozdrowić. Co czynię za pomocą tego bloga, gdyż nie mam żadnych namiarów .
Śniadanie nie trwało za długo . Waldek był akurat w drodze więc zebrał się i ruszył dalej, dziękując za kawę i ciacho, po czy zniknął za najbliższym zakrętem .
Nie spotkaliśmy go więcej , gdyż z Chorro przepędziła nas zła pogoda.